Muszę coś przyznać. Poprzedni rok nie był wyjątkowo rowerowy, przynajmniej dla mnie. Wybrałem się w Alpy. Odwiedziłem nasze Beskidy. Zaliczyłem kilka mniejszych wycieczek. Trochę jeździłem rowerem do pracy. I to by było na tyle. Pod koniec sierpnia stałem się dumnym posiadaczem motocykla 125cc. Jak się można domyślać – nie widziałem poza nim świata. Do tego na jesieni złamałem obojczyk i już do końca roku rower wisiał w pokoju zbierając kurz. Kiedyś sporo jeździłem przez zimę, byłem fanem mroźnych wycieczek po lesie. Teraz jedynym moim środkiem transportu jest komunikacja miejska. Jak to mówią, nowy rok – nowy ja! Trzeba coś z tym zrobić.
Jeżeli chodzi o moje wycieczki to zawsze większą satysfakcję dawały mi metry w pionie zamiast wielkich dystansów. Fakt, że nigdy nie posiadałem roweru szosowego mógł się do tego przyczynić. Tak samo jak miłość do gór przekazana mi przez moją mamę. Można to też dostrzec w charakterze moich tras. Raczej staram się uciekać od asfaltu, a jak tylko znajdzie się kawałek singletracka, jestem w siódmym niebie.
Miałem przyjemność czytać książkę „Higher Calling: Cycling’s Obsession with Mountains”. Tu pierwszy raz zetknąłem się z pojęciem Everesting. Zasady są proste. Znaleźć górkę i podjeżdżać tyle razy, aby suma przewyższeń wynosiła 8848 metrów. Dokładnie tyle samo ile wysokość Mount Everest. Można robić przerwy, ale ich czas sumuje się do końcowego wyniku. Zabronione są drzemki w trakcie wyzwania. Najlepiej się zmieścić w jednym dniu, ale czas nie jest ograniczony.
Rekord wynosi 8 godzin 47 minut. Powiedzmy sobie szczerze – nie pobiję go. Moim celem będzie ukończenie wyzwania w jednym kawałku. Do tej pory największy podjazd jaki zaliczyłem w życiu to podnóże wulkanu Etna na Sycylii. Wtedy za jednym zamachem zdobyłem 2028 metrów przewyższenia. Najwięcej przewyższeń jednego dnia zrobiłem w tym roku w Beskidach – 2768 metrów. Przy czym to była bardziej terenowa wycieczka i cały czas pamiętam jak bardzo zmęczony wszedłem do schroniska na wieczór.
8848 vs 2768 robi różnicę. Dlatego już zacząłem się rozglądać za miejscem do treningów. Mieszkam w Warszawie i jak się okazało, jest jeden człowiek, który tutaj właśnie ukończył Everesting i to nawet 6 razy! Zrobił to na ulicy przy parku Agrykola. Na odcinku o długości 450 metrów. Policzyłem, podjeżdżał conajmniej 385 razy pod górę i drugie tyle w dół. Nie jest idealnie, ale w okolicy lepszej górki po prostu nie ma.
Czy to będzie Agrykola, czy może góra Żar w moich rodzinnych stronach. Nie ma znaczenia. Może będzie mi potrzebna do tego szosówka. Wiem jedno – chcę to zrobić i zrobię to!
everesting.cc – strona z globalnym rankingiem prób everestingu