Nigdy wcześniej nie chodziłem zimą po górach. Na prawdę. Zdarzało się jeździć rowerem po śniegu, ale to raczej przypadek niż celowe działanie. Były wypady na narty i deskę. Mimo to, góry zimą zawsze mnie omijały. Tym bardziej Tatry. Wybrałem się na kurs, który miał mi wszystko pokazać. Przy okazji zaopatrzyć w cały sprzęt i miłą atmosferę w Murowańcu. Czy tak było? O tym poniżej.
Moje największe obawy nie wynikały z tego czy dam sobie radę, ale z tego czy będzie leżał śnieg. Miejsca na kursie rezerwowaliśmy z dwu-miesięcznym wyprzedzeniem. Pierwsze wolne trafiliśmy na przełomie marca i kwietnia. Nawet w naszych Beskidach pojeździć na nartach w tych miesiącach to rzadkość. Im bliżej kursu tym częściej sprawdzałem kamerki i… moje obawy się oddalały. Ponad 2 metry śniegu w Dolinie Gąsienicowej. Cóż więcej można oczekiwać? Hmm… a może idealnej pogody? Dokładnie tak się stało. Lepiej nie mogliśmy trafić.
Po co ten kurs?
Góry zimą to nieco inna bajka. Tak przynajmniej wszyscy mówią. Śnieg, lawiny, zimno, szybciej zachodzi słońce. Już na wstępie zostaliśmy poinformowani, że to kurs uświadamiający. Po czterech dniach nikt nie zostanie taternikiem z krwi i kości. Jedni załapią odrazu, inni będą potrzebowali nieco więcej czasu. A jest co trenować. Od podstaw związanych z posługiwaniem się czekanem, rakami, przez lawinowe ABC, po asekurację lotną i wyciąganie osób ze szczeliny lodowcowej.
Drugi aspekt takiego kursu to przygoda i możliwość poznania nowych osób z podobną zajawką. Działaliśmy w małych grupkach. Myślę że nasza ekipa się całkiem nieźle zgrała zarówno pod względem kondycji, jak i charakterów. Mimo że czas był naprawdę intensywnie zorganizowany, stołówka wieczorami tętniła życiem i rozmowami.
Bezpieczeństwo przede wszystkim
To przyświecało temu kursowi. Bardzo podkreślana była kwestia zagrożenia lawinowego. Było też sporo o planowaniu. W końcu chodząc po śniegu męczymy się zdecydowanie szybciej. Szczególnie gdy nikt nam nie wydepcze szlaku.
Trzeba umieć się zachować gdy wiatr nas przewróci i zaczniemy zjeżdżać głową w dół stoku. Asekurację czekanem ćwiczyliśmy na bardzo wiele sposobów. Najlepszą z nich był kontrolowany dupozjazd. Po co schodzić na nogach, jak można zjechać sobie całkiem szybko i bezpiecznie.
Białe góry nie są takie straszne, ale szpej się przyda
Pojechałem bez żadnego dodatkowego sprzętu. Organizatorzy wszystko zapewniają. Dostaliśmy raki, czekan, lawinowe ABC, kask, liny, uprząż i karabinki. Jakby na to nie patrzeć – całkiem spory ekwipunek. Jednak nie wszystko jest potrzebne zawsze. Raki to absolutne minimum. Nawet dobre buty nie pomogą na lód, ale to nie znaczy że nie warto ich mieć. Czekan też się przydaje. Detektor, sonda, łopata, czyli tak zwane lawinowe ABC w wyższych partiach.
Zimowe ubrania to kolejny spory temat. Pozwolę sobie poruszyć tylko sprawę rękawiczek. Nie miałem dobrych zimowych i chciałem się w nie zaopatrzyć przed wyjazdem. Był ostatni tydzień marca i wszystkie sklepy wymieniły kolekcje na wiosenne. Absolutnie nigdzie nie można było dostać zimowych rzeczy. Poza tym dwie pary rękawic to minimum i dobrze jest mieć drugą zawsze ze sobą. Moje nie nadążały schnąć po wszystkich ćwiczeniach w śniegu.
Lodowce to nie moja bajka
Ostatni dzień spędziliśmy głównie na trenowaniu asekuracji lodowcowej. Co robić gdy nasz towarzysz wpadnie w szczelinę i jak go stamtąd wydostać. Wątpię abym był w stanie wszystkie kroki odtworzyć z pamięci. Wiem natomiast jedno – lodowce nie są dla mnie. Zupełnie o nich nie myślałem wcześniej i chyba tak pozostanie.
Co innego chodzenie po górach zimą. Tutaj widzę spory potencjał. Gdy spadnie śnieg, szlak znika. Otwierają się nowe możliwości. Przykładowo taki Kościelec jest łatwiejszy do zdobycia zimą. Ponadto śnieg odstrasza ludzi. Podczas kursu w tygodniu było bardzo spokojnie. Przez weekend schronisko się zapełniło, ale nadal nie ma porównania z wakacjami, gdy wszyscy szturmują Tatry.
Czy warto?
To oczywiście zależy. Jeżeli podobnie do mnie jesteś zielony/a w chodzeniu po górach zimą, ten kurs będzie całkiem niezłym wstępem. Na pewno dowiesz się czy Ci się to podoba i jak uprawiać ten rodzaj turystyki w bezpieczny sposób. Instruktorzy znają się na rzeczy, chętnie dzielą się doświadczeniem. Tak jak w każdych górach, wszyscy byliśmy na Ty. Nie mogę też narzekać na nudy. Czas był wypełniony po brzegi, a do schroniska zawsze wracałem bardzo pozytywnie zmęczony,
Może jeszcze coś o miejscu, w którym się kursy odbywają. Dolina Gąsienicowa daje spore pole do popisu (są też kursy w Morskim Oku). Jest gdzie wędrować i ćwiczyć. Jeżeli chodzi o Murowaniec to nie wyróżnia się szczególnie na tle innych schronisk. Całkiem smaczna kuchnia, ciepła woda, dość pryszniców. Mimo to obsługa trochę mnie zirytowała.
Była sobie taka sytuacja. Nie pojechałem na kurs sam i zależało nam aby być razem w jednym pokoju. Łóżko, które otrzymałem było już zajęte. No cóż, zdarza się. Jedyną opcją było przeniesienie się wspólnie do większego pokoju, który z tego względu był tańszy. Poprosiłem więc o zwrot różnicy w cenie. Okazało się to niemożliwe, nawet w formie kilku obiadów w stołówce. Koniec końców wylądowaliśmy w dwóch oddzielnych pokojach (wielkości za którą początkowo zapłaciliśmy). Ciężko wyciągać z pojedynczej sytuacji dalekoidące wnioski, ale niesmak pozostał.
Pomijając przygodę z obsługą schroniska, 5 dni w Tatrach mogę uznać za bardzo udane. Pogoda dopisała niesamowicie. Zdobyliśmy Zadni Granat i Kościelec. Zdjęcia mówią same za siebie. Pozostaje czekać na następny sezon i zamiast jeździć na desce, po prostu iść w góry.
Kurs zorganizowała szkoła Kilimandżaro. Kosztował mnie 900 zł (cena nie obejmuje wyżywienia i noclegu). Tutaj więcej szczegółów: https://kilimanjaro.com.pl/i-ka/