Beskidy Zachodnie w długi weekend

Wstęp piszę prawie po 5 latach od momentu, gdy wycieczka miała miejsce. To jedna z tych pierwszych. Już wtedy byłem niesamowicie wkręcony w jeżdżenie po górach rowerem. Spałem w namiocie na wieży obserwacyjnej. Wniosłem rower na przełęcz pod Trzema Koronami. Wyjechałem na Turbacz, a jak z niego zjeżdżałem to praktycznie na strzępkach klocków hamulcowych. Nadal się zastanawiam jak ja to zrobiłem mając zwykłe sakwy i ciężki namiot.

Dzień 1. Kierunek: góry – Puszcza Niepołomicka i Pogórze Wiśnickie

Dla mnie wycieczka zaczyna się w Krakowie. Myślałem wcześniej o starcie z Krynicy lub Nowego Sącza, ale rozkład PKP rozwiał moje wątpliwości. Dodatkowa przesiadka i długi czas oczekiwania zdecydowały za mnie. Postanowiłem przejechać częścią Głównego Szlaku Karpackiego (mapa) oszczędzając kilka dodatkowych godzin spędzonych w pociągu.

Wyjazd z Krakowa to dość nietrywialne zadanie. Pomógł mi w tym Bursztynowy Szlak Greenway. Dotarłem nim do Niepołomic i Puszczy Niepołomickiej, gdzie odbiłem na południe w stronę Bohni. Lokalnych szlaków tutaj pod dostatkiem, tak więc bardzo łatwo znaleźć ścieżki poza głównymi drogami. Pierwsze podjazdy zaliczam w okolicy Nowego Wiśnicza. Później łapie mnie deszcz.

Dzień 2. Wzdłuż Dunajca i Popradu – Beskid Sądecki

Wyjeżdżam bezpośrednio na Karpacki Szlak Rowerowy. Promem przeprawiam się na drugą stronę Jeziora Czchwoskiego na dunajcu i kieruję w stronę Nowego Sącza.

Wzdłuż Popradu kawałek Szlaku Karpackiego prowadzi świetnym single trackiem. Ciężko o takie rarytasy na pieszych ścieżkach.

Porzucam Karpacki Szlak w Piwnicznej i wyjeżdżam na Eliaszówkę. Rozstawiam namiot na wieży widokowej. Nie był to najlepszy pomysł. Wiatr dawał się mocno we znaki.

Dzień 3. Czerwony Klasztor, Pieniny, Gorce

Kontynuuję wzdłuż granicy i jakie było moje zdziwienie, gdy nagle przede mną wyrosło stado kóz.

Zjeżdżam do Jaworków po mokrej trawie. Zbyt ostre hamowanie kończy się kontaktem z ziemią. Całe szczęście to tylko trawa. Dalej Szczawnica i bardzo popularna ścieżka rowerowa pod Czerwony Klasztor.

Postanawiam ominąć szosę, żółtym szlakiem wskoczyć na Pieniny i zjechać w stronę Czorsztyna. Pierwsze kilkaset metrów – formalność. Druga połowa do przełęczy to już same schody i niesienie roweru. Już w Beskidzie Sądeckim błoto stanowiło problem, choć szlaki praktycznie nieuczęszczane. Tutaj niebieska nitka prowadząca grzbietem zmieniła się dosłownie w plac budowy. Szlak pieszy, szczyt sezonu i sakwy na rowerze to nie jest dobry pomysł.

Ostatnimi siłami, ale bez większych problemów wjeżdżam na Turbacz. Myję rower po błotnych przygodach i nocuję w schronisku.

Dzień 4. Po kremówkę i do domu – Rabka, Wadowice

Kieruję się w stronę Rabki, a następnie Wadowic. Jazda główną drogą do najprzyjemniejszych nie należy. Docelowo metę planowałem w Żywcu lub Wiśle. Może gdybym miał pociąg nocny byłoby to do zrobienia. Chociaż kremówka też ma swoje plusy.

Sprzęt

Najbardziej dały się we znaki hamulce. Tylne okładziny dosłownie zniknęły trzeciego dnia. Zjeżdżając z Turbacza została cienka warstwa na przednim. Momentami miałem strach w oczach. Całe szczęście w Rabce znalazłem otwarty sklep rowerowy. Od razu po powrocie dwa zapasowe zestawy natychmiast wylądowały u mnie w sakiewce podsiodłowej. Tarczowe mają tę przewagę, że nie straszna im głębsza woda i błoto. Chodzą za mną od jakiegoś czasu, ale przy obecnej konfiguracji musiałbym wymienić ramę, aby umożliwić sobie ich montaż również na tylnym kole.

Na resztę sprzętu nie mam co narzekać. Może mój budżetowy widelec nie bardzo chciał współgrać ze sterami, jednak to temat na osobny wpis. Napęd bez problemu poradził sobie z błotem. W takich warunkach trzeba łańcuch wyczyścić i przesmarować przynajmniej raz dziennie. Warto nakrywać rower podczas nocowania na dziko. Nie będzie osadzała się rosa.

Góry mocno zweryfikowały wagę roweru. Najbardziej ciążył namiot i sakwy. Iglo choć swoje waży, zapewnia komfortowe spanie, a przy okazji spokojnie pomieści dodatkową osobę. Sakwy natomiast są uniwersalne i szybkie w obsłudze, ale odbierają sporo frajdy jeżdżąc po górskich szlakach. Głównie ze względu na to, że mocno wystają poza obrys roweru i cała ich waga skupia się na tylnym kole. Następnym razem spróbuję z nich zrezygnować.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.