Sporo jest miejsc na Polskiej mapie, gdzie moja noga jeszcze nie stanęła. Staram się jednak szybko nadrabiać zaległości. Tym razem wylądowałem w Beskidzie Żywieckim, który to planowałem przejechać od dawna. Wielka Racza, Rysianka, Hala Miziowa, Hala Krupowa i przede wszystkim szlak graniczny łączący całość z Rabką, moim miejscem docelowym. Zaplanowałem sobie na to wszystko 3 dni. Oczywiście góry zweryfikowały moje plany i przejechana trasa wygląda nieco inaczej.
Przygoda zaczyna się w Zwardoniu. Dojeżdża tam pociąg z Katowic, który czasami musi poczekać na mijankę z naprzeciwka. Prowadzi tam tylko jeden tor w bardzo ładnej scenerii. Wysiadamy praktycznie na szlaku i możemy natychmiast skierować się w stronę Wielkiej Raczy.
Pod prąd maratonu Beskidy Trophy
Nieco się zmartwiłem, gdy zobaczyłem stanowisko z bananami i izotonikiem w Zwardoniu. Nie zwiastowało to bezproblemowej przejażdżki. Oznaczenia zawodów towarzyszyły mi przez cały szlak prowadzący pod Wielką Raczę. Przed południem było spokojnie. Zawodnicy podjeżdżali od drugiej strony i trochę czasu im to zajęło. Niedaleko szczytu pojawiła się czołówka jadąca na mnie z naprzeciwka. Oczywiście miejsca trzeba ustąpić, ale za to była okazja do zrobienia im kilku zdjęć. Później sobie w internecie sprawdziłem całą trasę tego maratonu i muszę przyznać, że nikt tam na sielankę nie mógł narzekać. To ponoć jedne z najcięższych zawodów w Polsce, a nawet Europie.
Czerwony szlak na Wielką Raczę spokojnie jest do przejechania rowerem MTB. Znajdą się momenty, gdzie trzeba zejść i podprowadzić, w końcu to szlak pieszy. Wynagradzają to kawałki singletracków. Nie są zbyt długie, ale zawsze lepiej je mieć. Widoki raczej nie należą spektakularnych, jest po prostu ładnie. Choć ja mogę być nieco spaczony przez ostatni wyjazd w Alpy. Tam to były spektakularne widoki, ale podjazdy za to zdecydowanie łatwiejsze w Alpach.
Singletrack pod Rysianką
Beskidy zawsze zaskakują. Często bardzo pozytywnie. Pod Rysiankę wypatrzyłem szutrową drogę, która poprowadziła mnie w nieco innym kierunku niż się tego spodziewałem. W pewnym momencie zacząłem zjeżdżać w dół. Coś tu było nie tak. Szybka konsultacja z mapą pokazała mi, że ta droga na szczyt mnie nie poprowadzi. Miałem dwa wyjścia. Cofać się do najbliższego rozjazdu, albo wskoczyć na niebieski szlak po wypchaniu rowerów kilkadziesiąt metrów po dość stromym zboczu. Oczywiście wybrałem opcję numer dwa. Oj było warto. Czekał na mnie całkiem spory kawałek singletracka.
Później znowu nieco wypychania w stronę Hali Lipowskiej. Mijamy schronisko i za 5 minut widzimy kolejne – na Rysiance. Jest również do dyspozycji pole namiotowe. Myślę że spokojnie jedno z najlepiej położonych w Polsce. Rysianka jest nieco wysunięta z całego pasma i można z niej całkiem sporo zobaczyć. Od Pilska, przez Babią Górę, po Tatry.
Burze wszędzie co to będzie co to będzie
Burze mnie goniły, przed burzami uciekałem, ale zawsze wychodziłem z tego suchy. Niestety taka pogoda. Duża zaleta to, że po burzy było niesamowicie rześko, a nie trwały one długo, tak więc szlaki nie zaczęły nagle pływać w błocie. Sposób na burze jest zawsze ten sam. Przeczekać. Beskidy mają chyba największe stężenie chatek, wiat i schronisk na kilometr. Znaleźć coś na szybko nie jest problemem. Chociaż z niektórymi powinno się uważać. Czasami taka osamotniona, nieodgromiona chatka na środku polany może być niezły wabikiem na pioruny.
Wracając jeszcze do schronisk i chatek. Jest ich niesamowicie dużo i większość trzyma poziom. Jeżeli chodzi o kuchnię to nigdy nie będzie najtaniej, ale warto spróbować lokalnych rarytasów. Schabowy też da radę, ale polecam poeksperymentować Każde schronisko jest wyjątkowe i będzie miało inne menu. Jedynie omijałbym molochy, jak np Pilsko. W tym momencie to po prostu hotel i restauracja pod szyldem schronisko. Cieszę się, że zachowują tradycję i wrzątek pozostaje bezpłatny. Czymś wyjątkowym są chatki prowadzone przez studentów. Kuchnia tam raczej samoobsługowa, ale klimat jeszcze lepszy niż w schronisku.
Z takich porad dla schroniskowych nowicjuszy – jeżeli zależy wam na łóżku, warto zadzwonić wcześniej i się zapowiedzieć, w sezonie często brakuje miejsc. Mimo to zawsze zostaje dostępna będzie tzw. gleba, czyli nocleg na podłodze w jadalni.
Omiń Babią Górę po Słowackiej stronie
Babiogórski Park Narodowy posiada zakaz jazdy na rowerze. Tak więc jadąc szlakiem granicznym musimy coś wymyśleć, bo przez Babią nie przejedziemy. Można próbować i robić to w niezbyt legalny sposób. Widziałem kilka relacji na forach. Niektórym się udawało, na innych czekała obsługa parku z mandatem. Mi wybiły ten pomysł z głowy zdjęcia szlaku. Żadna przyjemność spędzać większość czasu na prowadzeniu i noszeniu roweru.
Po stronie słowackiej mamy do dyspozycji dość ciekawy objazd. Jest to asfaltowo-szutrowa droga. Nic specjalnego, ale warto czasami odpocząć od technicznych szlaków i po prostu chłonąć kilometry bez żywej duszy na horyzoncie. Akurat w długi weekend, w który ja jeździłem po szlakach chodziło trochę osób i była to miła odmiana.
Rabka – Kraków pociąg 3h, rower 4h
Moja wycieczka kończyła się w Rabce, skąd miałem złapać pociąg do Krakowa. Był jednak pewien problem. Pociąg jedzie na około przez Suchą Beskidzką, a połowę trasy obsługuje komunikacja zastępcza. Nikt nam nie sprzeda biletu na rower do autobusu. Jedyna opcja to rozmontowanie roweru i zapakowanie jako bagaż ponadwymiarowy. Później jeszcze raz spojrzałem na mapę. Rabkę od Krakowa dzieloło raptem 80km.
Nie zastanawiałem się długo. Postanowiłem do Krakowa pojechać na rowerze. Zajęło mi to dokładnie 4 godziny 7 minut. Taki czas poruszania pokazała Strava. Miałem dłuższy postój w Dobczycach, gdzie zobaczyłem zamek i tamę. Ot po prostu ładne widoczki. Uważajcie jedynie na tamie, bo jest zakaz jazdy rowerem. Jeżeli to uczynicie to miły pan zawoła do was przez głośniki, aby tego zaniechać.
Beskidy dla każdego, ale nie na rowerze
Większość czasu spędziłem na pieszych szlakach. Nie były one przygotowywane z myślą o rowerzystach i nic dziwnego, że zaraz po świetnym singletracku mamy praktycznie pionowe podejście. To są właśnie Beskidy, które zaskakują. Trzeba być przygotowanym na wszystko. Nie będą to wygłaskane ścieżki, które każdy przejedzie. Na zjazdach będzie strach w oczach. Mojemu Surly zdecydowanie przydałby się przedni amortyzator. Po zjeździe spod schroniska na Pilsku tak mną wytrząsło, że zgubiłem pompkę i kilka śrubek, a sporo innych się mocno obluzowało.
Przyda się tradycyjna mapa. Bardzo pomocna jest także mapa-turystyczna.pl Będąc na rowerze zdecydowanie trzeba zwracać uwagę na poziomice. Można łatwo określić, czy dany podjazd jest do przejechania w siodle. Choć bywa to też zgubne i coś co zaczyna się niezłym singletrackiem może się skończyć prowadzeniem roweru. Taki urok tych gór.
Planując wycieczkę w tamte rejony następnym razem na pewno zahaczę o Słowację. Kusi Mała Fatra i sprawdzenie jak to wszystko wygląda u naszych sąsiadów. Tymczasem Beskid Żywiecki będę polecał, ale tylko pieszo. Dla rowerów nie ma taryfy ulgowej. Chcąc zdobywać szczyty w ten sposób trzeba przygotować się na porządny wycisk.
Beskid Żywiecki nadaje się wybitnie na rower – wystarczy nieco lepiej przyjrzeć się dobrej mapie i ewentualnie poszukać informacji o konkretnych szlakach. W górach nie uświadczysz sztucznych ścieżek , jak je nazywasz – singletracki, ale pełno naturalnych traili i singli + sporo nezłych dróg leśnych. Po nich wszystkich śmiało można jeździć. Niestety – wymaga to chociaż średniej kondycji i umiejętności poruszania się w terenie.
Zapraszam na BeskidTrail.pl – znajdziesz tam sporo propozycji na dobre trasy mtb w Beskidach 🙂