Ta relacja będzie nieco inna niż wszystkie. Nie ma tutaj idealnych zdjęć, pobitych rekordów, czy ogólnego samozachwytu. Byłem bliski zrezygnowania z tego wyjazdu. Prognoza na tydzień jazdy, gdzie codziennie widzi się deszcz, rodzi spore wątpliwości. Niestety w większości się sprawdziła.
Ostatecznie wyjechałem 2 dni później przeczekując największe ulewy. Większość przygotowanych wcześniej planów dotyczących trasy zamiotłem pod dywan. Pozwoliłem sobie na pełną improwizacje bardzo zależną od humoru matki natury. Mocno trzymałem się tutaj mojego motto: „jak będzie źle, zawsze możesz złapać pociąg”.
1. Honor nie ucierpi, gdy pojedziesz asfaltem
Wszystko zaczęło się w Przemyślu. Miałem małe deja vu, bo podobnie startowałem jadąc na wyprawę kilka lat temu. Ogólnie Przemyśl wydaje się całkiem niezłą rowerową bazą wypadową. To chyba najdalej na południowy-wschód, gdzie dojedziemy pociągiem z Warszawy bez przesiadek.
Wspominałem już, że przez dwa dni z rzędu niemiłosiernie padało przed moim przyjazdem. Można pomyśleć, że szlaki będą ciężko przejezdne i trzeba się trzymać sprawdzonych, utwardzonych dróg i asfaltu. Ja oczywiście musiałem się o tym przekonać na własnej skórze. Była taka ścieżka, która przerodziła się w istny błotny horror. Rozjeżdżona do cna przez traktory i inny sprzęt. Nie było nawet gdzie prowadzić roweru, aby nie zbierał błota.
Tak dobrze się wszystko kleiło, że rower po chwili stawał się dwa razy cięższy. Myślę że zeszły mi tak conajmniej dwie godziny na ciągnięciu go za sobą. Tylne koło co chwilę się blokowało. Zresztą zdjęcia mówią same za siebie. Mimo to udało się znaleźć pozytywny aspekt tej całej sytuacji. Po umyciu sprzętu w rzece wszystko stało się tak lekkie, że miałem wrażenie że jadę na karbonowej szosówce 😉
2. Istnieje schronisko bez zasięgu, prądu i bieżącej wody
Sporo schronisk przekształca się w hotele, zanika pewien klimat, który pamiętają dobrze starsi ode mnie. Trudno się dziwić, oblężenie niektórych szlaków jest tak duże, że ciężko aby te miejsca zachowały dawną charakterystykę. Całe szczęście są gospodarze, którzy próbują. Jednym z miejsc, gdzie klimat na pewno szybko nie zniknie, jest schronisko „na końcu świata” w Nowym Łupkowie.
To takie miejsce, gdzie na prawdę nie ma zasięgu. Przynajmniej nie w mojej sieci. Załatwiać swoje potrzeby trzeba na zewnątrz. Nie ma też szans na podładowanie elektroniki. Kilka paneli słonecznych pozwala jedynie na utrzymanie małego światełka. Za to jest wszystko, czego potrzeba. Żelazny piec na środku, duży stół, taras i bardzo mili gospodarze. Niestety nie było mi dane tam nocować. Zatrzymałem się, aby przygotować sobie obiad. To schronisko to takie miejsce, przy którym zastanawiam się czy nie zachować go dla siebie i nikomu o nim nie mówić.
Nie trzeba jednak jechać na koniec świata, aby tego wszystkiego doświadczyć. Na mapie Polski jest sporo studenckich chatek i pól namiotowych. Miałem okazje spać w jednej na Pietraszonce (Beskid Śląski). Koła studenckie nie są nastawione na zysk, tak więc nie grozi im szybka komercjalizacja. Jedynym minusem może być kalendarz. Rzadko takie miejsca są otwarte przez cały rok. Raczej w grę wchodzą w dni wolne i wakacje. Schronisko w Łupkowie z tego co się dowiedziałem zawsze jest czynne, ale oczywiście warto się zapowiedzieć, aby nie było niespodzianki.
3. Problem Cygan na Słowacji
W Polsce doskonale znany jest stereotyp Cygana. Raczej nie jest to osoba, którą będziemy darzyć zaufaniem i zaprosimy do siebie. Mimo to jednego Romom nie można odmówić – są bardzo specyficzną mniejszością narodowa. Nie mają swojego terytorium i raczej chcieliby prowadzić koczownicy tryb życia. Państwa natomiast bardzo starają się ich zmusić do stałego zameldowania.
Nie spodziewałem się tego co zobaczyłem na Słowacji. Wioska się kończy, a zaraz za nią kolejna, gdzie mieszkają sami Cyganie. Domy wyglądają zupełnie inaczej. Nic nie jest zadbane, duża cześć po prostu się rozpada. Nie był to bynajmniej odosobniony przypadek. Jak się okazało po dodatkowej lekturze, Słowacja ma ogromny problem z Romami. Przykładem niech będzie osiedle Lunik 9 w Koszycach. Niegdyś jedne z najnowocześniejszych, dzisiaj czytam o tym jak budynek musiał być rozebrany, bo zagrażał zawaleniem.
Dokładnych liczb nikt nie zna, ale Romów na Słowacji może być nawet pół miliona podczas gdy cała liczba ludności wynosi raptem 5,5 miliona. Warto mieć to na uwadze szczególnie podróżując po wschodniej części kraju.
4. Szlaki do narciarstwa biegowego idealne na rower
Wracając jednak do tematów bardziej rowerowych i tego jak regiony, które przemierzałem nadają się na bikepacking. Jest dobrze. Powiedziałbym, że nawet bardzo. Górki nie są zbyt wysokie, ale przy nieco większym dystansie można zrobić sporo przewyższeń.
Chciałbym się podzielić jednym odkryciem. Często trasy rowerowe nie są oznaczane, a jeżeli już są to jest to robione dość zachowawczo. Tak po prostu, aby każdy mógł przejechać. Znalazłem całkiem niezłą alternatywę dla pieszych ścieżek. Są to po prostu trasy dla narciarzy biegowych i skitourowców. Szczególnie w okolicach miasteczka Bardejov korzystałem z tego patentu.
5. Czasami opłaca się zawrócić
Można odnieść wrażenie że w ostatni dzień wyprawy wszystko już idzie gładko. Co miało się zepsuć w rowerze to już się zepsuło. Nauczyłem się trzymać asfaltu po deszczu i nie przecierać błotnych szlaków. Po tym jak złapałem pociąg z Popradu do Żyliny, kierunek Polska i tylko utwardzona nawierzchnia. Niestety nie poszło tak dobrze, jak mógłbym się spodziewać.
Chciałem ominąć główne drogi przekraczając granicę. Studiując mapę, znalazłem cienką linię, która prowadziła do ostatniej wioski i dalej przez piesze przejście graniczne. Droga była elegancko wyasfaltowana. Czułem się jakbym wygrał w lotka. Do czasu. Moje błotne koszmary powróciły. Kawałek za wioską zobaczyłem chyba najbardziej rozjeżdżoną i płynną drogę podczas całej wyprawy. Jak się okazało później, prowadzona była tam ścinka drzew i naprawdę ciężki sprzęt z niej korzystał.
Długo się nie namyślałem, postanowiłem zrobić małe obejście. Skończyło się na wchodzeniu pod niesamowicie stromą górkę. Świeżo ścięte drzewa nie ułatwiały sprawy. Mój upór znowu dał o sobie znać. „Nie opłaca się wracać.” To kolejne moje motto. Jednak wróciłem, rozjeżdżona droga po chwili już nie była taka straszna, a po Polskiej stronie zostało tylko z górki.
Nie było tak źle
Podsumowanie piszę ponad miesiąc po tym jak wyprawa się odbyła. Pewnie gdybym to robił natychmiast po powrocie, moje odczucia wyglądałyby zupełnie inaczej. Cyganie byli mocno negatywnym zaskoczeniem. Przypinając rower przed sklepem robiłem zakupy zdecydowanie szybciej niż zwykle. Nie ma też bezpośrednich pociągów na Słowację, jedynie z przesiadka w Czechach. To jednak tylko małe niuanse. Poza tym było dobrze, na prawdę!
Chętnie bym tam wrócił. Wiem teraz że koniecznie trzeba nocować w schronisku na końcu świata. Jakich ścieżek unikać. Nawet zaopatrzyłem się w zestaw papierowych map na Słowacji. Kto wie, może wydarzy się to szybciej niż można się spodziewać.